W dodatku „Sługi boże” tak bardzo nadymają się w tym, by być na poważnie i by stworzyć atmosferę grozy i zagrożenia (na wzór zagranicznych wzorców, np. skandynawskiego kryminału), że aż wypadają sztucznie i śmiesznie. Tutaj przyczyniają się do tego m.in. dwie aktorki. Pierwsza to Julia Kijowska, której talentu na pewno nie można odmówić. Jednak jej bohaterka albo tak fatalnie została napisana na etapie scenariusza, albo ona nie miała na nią pomysłu. W dodatku tak nieumiejętnie została poprowadzona przez reżysera. Grana przez nią Ana, z pochodzenia Niemka (aktorka świetnie mówi po niemiecku), zachowuje się jakby była z innej planety lub jakby dopiero co się obudziła i nie docierało do niej, co się mówi i robi.
Drugą aktorką jest tutaj Małgorzata Foremniak. Mam nieodparte wrażenie, że aktorka ta od dłuższego już czasu, na różne sposoby, tak usilnie próbuje uciec od roli miłej, ułożonej i ciepłej w obejściu Zosi z serialu „Na dobre i na złe”, a przy tym chyba odmłodzić się. Dlatego najwyraźniej wybiera role, w których jej bohaterki więcej poświęcają czasu na uprawianie seksu, niż na jakieś sensowne działanie. Psychologia zarówno tej, jak i poprzedniej postaci leży i kwiczy. Natomiast powiedzeniowego leżącego kopią skopane dialogi.
Jeśli więc, patrząc na bohaterów tego filmu, takie są sługi boże, to niech ich wszyscy diabli wezmą. Spokojnie można sobie ich podarować i poczekać na najnowszą część „Pitbulla” (premiera 11 listopada), którego zwiastun pojawił się przed „Sługami…”. Bo ten na pewno nie rozczaruje.