I choć między wierszami to wszystko, o czym teraz mówię, można by w „Sile kobiet” znaleźć, to jednak w stopniu niewystarczającym (przynajmniej dla mnie) i w sposób nie do końca jasny. Powiedziałbym bowiem, że film JR (jest to pseudonim, pod którym skrywa się artysta-fotograf i zarazem reżyser tego filmu) traktować należy bardziej jak projekt artystyczny, który akurat przybrał formę filmową, niż sam film z czystego założenia i prostych kalkulacji. Ten film podkreśla, owszem, że kobietom jest źle, szczególnie w niektórych (w tym przypadku południowych) rejonach świata, że należałoby zwrócić na nie uwagę, docenić… Ale to wszystko jakby na doczepkę do ekstrawaganckiego pomysłu, jakim jest obklejenie gigantycznymi fotografiami różnego rodzaju budowli. I owszem, można by znów powiedzieć: ale to są fotografie Kobiet, a konkretnie ich twarzy, ich oczu, ale ja odpowiadam: ale te zdjęcia, te naprawdę ciekawe zdjęcia i pomysł ich przedstawienia tak naprawdę zasłaniają cały kobiecy problem. Człowiek nie zwraca uwagi na to, jak nazywają się kobiety, co mówią do kamery; no może czasami. Ale przede wszystkim napawamy się widokiem zdjęć, a nawet nie tyle zdjęć, co tym, jak wyglądają w tak nietypowej formie i w tak nietypowych lokalizacjach. I choć owszem, wszystko pięknie zwraca uwagę, to jednak tak naprawdę trudno powiedzieć, co znaczy, jaki ma sens i czy czemukolwiek się przysłużyło.
To wszystko skłania mnie do tego, by „Siłę kobiet” traktować jak pierwszorzędnie wyglądający plakat, który już samą barwą i kształtem przykuwa uwagę bardzo skutecznie, jednak w momencie kiedy się w niego wpatrzymy, dojdziemy do wniosku, że brakuje na nim podstawowych informacji o dacie, godzinie, a także nazwie i rodzaju wydarzenia. Jest więc bezcelowy, oprócz samego faktu, że, oczywiście, bardzo ładny. O Kobietach więc mówi też raczej niewiele.
tuco@vp.pl
„Siła kobiet” jest dokumentem, ale nie myślę o tym filmie w kategoriach dokumentu, lecz… No, właśnie, sam nie wiem, jak nazwać kategorię, w której postrzegam film człowieka o pseudonimie JR? Chodzi oto, że dokument kojarzy się w pierwszej kolejności z treścią, czyli tym, o czym opowiada. Natomiast „Siła kobiet” kojarzy mi się przede wszystkim z obrazem (fenomenalnymi zdjęciami i montażem), z którym idealnie współgra porywająca muzyka (w wykonaniu brytyjskiego zespołu Massive Attack), a dopiero potem ze swoją „zawartością”, czyli bohaterkami, którymi są – jak już tytuł wskazuje – kobiety. I to nie byle jakie kobiety – bo silne kobiety.
Ta techniczna strona filmu omamia (mnie omamiła), odciągając trochę naszą uwagę od kobiet-bohaterek pochodzących z Brazylii, Kenii i Kambodży, które mówią o swoim cierpieniu, bólu, samotności, ale też o swojej sile, nadziei i wierze w zmiany na lepsze. A tę ich wspomnianą siłę nie tylko słychać, ale też widać: w ich postawie i… oczach. To od nich poznajemy każdą z wypowiadających się kobiet (a tych jest około dwudziestu), by następnie zobaczyć ich twarze, a czasem nawet całe sylwetki. Tak jakby twórca chciał kamerą zobrazować stare powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy. JR zagląda więc do tych dusz, a w nich grają różne emocje. Część z tych kobiet jest wesoła (lub tylko pokazuje, że takie są), a część smutna, nie kryjąc przy tym łez. I mówią do kamery, uczestniczą w tym fotograficznym eksperymencie, bo wierzą – o czym już wcześniej wspomniałem – że w ich życiu wydarzy się coś pozytywnego. Dla jednej z nich, o czym sama mówi, już samo to, że ktoś ją zobaczy na takim wielkim zdjęciu i zacznie zastanawiać się, kim ona jest, co robi w życiu i skąd pochodzi, jest już czymś wielkim i niesamowitym. A czy te zmiany nastąpią? Czy ten film-projekt doprowadzi do czegoś dobrego, do tych tak potrzebnych zmian, trudno powiedzieć. I w tym punkcie zdania są podzielone, co też pokazała pofilmowa dyskusja.
Podczas naszej dekaefowskiej dyskusji dostrzegłem jeszcze coś. Mianowicie że mężczyźni (oczywiście nie wszyscy) odbierają inaczej ten film niż kobiety. Kobiety, co zrozumiałe, w tym też siła i urok wszystkich kobiet, bardzo emocjonalnie podeszły do „Siły kobiet”. Dla niektórych (takie mam wrażenie) był on ogólnoświatowym, uniwersalnym manifestem i wyrazem – tytułowej – siły kobiet. Mężczyźni z kolei (raz jeszcze podkreślam, że nie wszyscy) byli bardziej pragmatyczni, surowi w osądach i tym, co i jak pokazał reżyser. Nie mają tyle przekonania i wiary w to, że zdjęcia silnych kobiet, które zobaczy(ł) świat, doprowadzą do poprawienia ich warunków bytowych i sprawią, że będą godniej żyć. Dla męskiej publiczności to tylko chwilowy happening, o którym teraz jest głośno, a za miesiąc już nikt o nim nie będzie pamiętał. Natomiast życie tamtych kobiet pozostanie takie, jakie było.
A gdzie w tym wszystkim jest niżej podpisany? Dokładnie pośrodku. Bo chociaż jestem oczarowany stroną techniczną filmu, co już napisałem na wstępie, to nie sądzę, by zarówno on, jak i to, co pokazywał (wielkie zdjęcia silnych kobiet rozklejane na murach, budynkach, pociągach), doprowadziło do rewolucyjnych zmian. Ale owo działanie na pewno uszczęśliwiło (nawet jeśli chwilowo, to JEDNAK) niejedną kobietę, a przede wszystkim zapaliło w niej nadzieję, że może być lepiej.
dominon@interia.pl