Fabuła „Sekstaśmy” jest prosta i po samym tytule filmu można się jej domyślić. Otóż młode małżeństwo, które dorobiło się już dwojga dzieci, postanawia – właśnie tak dla ponownego rozpalenia ognia w swoim obumierającym życiu seksualnym – nakręcić domowego pornosa, będącego filmowym przewodnikiem po sekspozycjach. I, oczywiście, zapis ten przez przypadek trafia do wielu znajomych. Tym sposobem, jak w kinie sensacyjnym, rozpoczyna się wyścig z czasem, by sekstaśma nie dotarła już nie tylko do najbliższych, ale przede wszystkim do użytkowników jednej ze stron pornograficznych.
Ma ten film kilka śmiesznych – nomen omen – momentów, ale ostatecznie wypisuje się w seryjną produkcję lekkich, umiarkowanie zabawnych, chwilami sprawiających wrażenie filmów zrobionych na siłę. A im częściej pojawia się w nim wspomniana Cameron Diaz, po której tylko w niektórych scenach widać upływających czas (ale jako facet dodam, że aktorka ta świetnie się trzyma i nadal wygląda atrakcyjnie), tym bardziej zaczyna się one w pamięci zacierać. Ot, jest to kolejny film zrobiony na tzw. jedno kopyto, czyli według jednego schematu, który jednych nadal śmieszy, a innych pewnie już dawno zaczął nudzić.
Ma jednak „Sekstaśma” małą ambicję wlania wiary i nadziei w małżonków z jakimś tam już stażem i posiadających dzieci. Mianowice stara się pokazać, że życie seksualne, a przy tym – jakby nie było – głębokie uczucie, wcale nie musi sflaczeć wraz z upływem lat i domowym przyrostem naturalnym. I wcale nie potrzeba do tego żadnej sekstaśmy – to raz. A dwa, jak wspomniałem na wstępie, właśnie daje odpowiedź na pytanie, po co ludzie kręcą taki – nazwę to – „idealny powód do szantażu”, który może trafić w niepowołane ręce. Ja już wiem, po co. I tylko dlatego nie przekreślam tego filmu. Być może czas najwyższy, by Państwo odkryli tę prawdę.
dominon@interia.pl