Nie inaczej było i tym razem. Seans „Pod Mocnym Aniołem” przygniata swoim tematyczno-realizatorskim ciężarem, potrząsa umysłem i jednocześnie poniewiera emocjonalnie jak alkohol w za dużych ilościach. Bo Smarzowski, zresztą jak zwykle, nie oszczędza widza, ale też nie oszukuje go i nie łudzi się, że może być lepiej, gdyż chyba tak mocno stąpa po ziemi, że wie jak wygląda prawdziwe życie i nie bawi się w jego koloryzowanie. Dlatego epatuje dosadnymi, bardzo naturalistycznymi, wręcz „brudnymi” obrazami – tu - alkoholizmu i tego całego syfu z nim związanego. Dodatkowo uczucie przytłoczenia potęguje nielinearność narracji (ciągłe retrospekcje), powtarzalność niektórych scen i sytuacji oraz miejscami szybkie cięcia i rwany montaż – w myśl: jak pijanemu „urywa się film”.
Właściwie to ta opowieść o Jerzym, pisarzu-alkoholiku, którego gra bardzo przekonująco – wszechobecny ostatnio, ale też za każdym razem inny - Robert Więckiewicz (zresztą wielki poklask należy się tutaj wszystkim aktorom), składa się z pojedynczych scen, które w całości tworzą zapis choroby alkoholowej – nie tylko głównego bohatera, ale też pozostałych jego towarzyszy niedoli (zarówno mężczyzn, jak i kobiet). Bo wobec alkoholu jak wobec śmierci – wszyscy jesteśmy równi. Mamy tu więc do czynienia z takim pijackim „danse macabre”, gdyż za wódką podążają w filmie zarówno pisarz, znany niegdyś reżyser, kierowca TIR-a, jak również były (?) ksiądz… By nadać tej historii jakiś pozorny porządek, by stworzyć jakiś szkielet fabuły bohaterowie piszą i czytają w grupie swoje „Dzienniki uczuć” (jeśli dobrze zapamiętałem nazwę), czyli zapiski o tym, jak to się stało, że zaczęli pić i znaleźli się tu, gdzie się znaleźli. A z tych zapisków wyłania się złamane życie, jakiego nikt nie chciałby doświadczyć.
Owo wspomniane przeze mnie nagromadzenie dosadnych scen z życia alkoholików sprawia, że, niestety, najnowszy film Smarzowskiego nie tylko przytłacza, ale też w pewnym momencie staje się monotonny i nużący. I nie jest to wina sprawnego reżysera i jego świetnych aktorów, lecz samego tematu. Bo ile można opowiadać o alkoholizmie? A poza tym, czy można w tej kwestii powiedzieć coś nowego? Raczej nie. Alkoholizm jaki jest, każdy widzi. I niejeden twórca pokazywał go na ekranie. By tylko wspomnieć Janusza Morgensterna i jego „Żółty szalik” z 2000 roku, z równie koncertową grą Janusza Gajosa. Swoją drogą scenariusz do filmu napisał Jerzy Pilch, dzieląc się w ten sposób swoimi doświadczeniami z tą – jak to ktoś, kiedyś powiedział – chorobą duszy, a nie ciała.
W każdym razie po seansie „Pod Mocnym Aniołem” niejednemu przez jakiś czas odechce się pić… Chyba że niejeden właśnie zacznie pić zmasakrowany tym, co zobaczył.
dominon@interia.pl
PS Wojciech Smarzowski zabiera się teraz za film o Wołyniu…