Nie jest też prawdą, jak głoszą wyrywki z recenzji na plakacie, że to „emocjonujące kino”, „kipiące od emocji”. To żenujące kino, które poraża nudą a przy tym samo się kompromituje, jak skompromitowali się ci, którzy przyznali mu tyle nagród. Bo odwaga w kinie nie polega na pokazywaniu wszystkiego (ostatnio „w modzie” jest pokazywanie na dużym ekranie męskiej masturbacji i spółkujących facetów w scenach trwających tyle, co maraton; patrz np. „W imię” Małgośki Szumowskiej). Odwaga w kinie polega na umiejętnym (czytaj: inteligentnym) powiedzeniu czegoś, co da do myślenia, co zakiełkuje w głowie i będzie się w niej odzywać równie często jak tornada w Teksasie. Szkoda tylko, że młodzi polscy twórcy (włącznie z aktorami; a tych jest mi w tym filmie szczególnie szkoda, bo pewnie myśleli, że jeśli przyjmą TAKIE role i pokażą TYLE ciała, to się „dobrze” sprzedadzą) tego nie wiedzą albo wiedzą tylko wolą pójść na skróty, bo tak jest łatwiej i szybciej. Ale tym samym łatwo i szybko można się nimi znudzić, wysyłając ich do krainy zapomnienia.
dominon@interia.pl