Nie ma się czemu dziwić, że tak już jest czy też dopiero będzie, ponieważ Okron najwyraźniej odrobił porządnie lekcje, wystarczająco naoglądał się klasyków spod znaku komedii romantycznej, i teraz może przenieść to, co podpatrzył u najlepszych, na polski grunt. I bardzo dobrze, ponieważ wcześniej w kinie zamiast śmiać, to chciało się płakać i zgrzytało się zębami na polskich filmach tego gatunku. Okorn wie, za które sznurki pociągnąć, jak i co ze sobą posklejać, i co zrobić, żeby było jednocześnie śmiesznie (a nie żenująco) i romantycznie. I nieważne, że finalny produkt to kolorowa i błyszcząca wielkomiejskością komercja w najczystszym wydaniu, najczęściej nastawiony na zarabianie wielkich pieniędzy. Jeśli tylko widz przez ponad dwie godziny zapomina o realnym świecie, zapomina o czasie, autentycznie śmieje się, wzrusza i wychodzi z kina urzeczony, w stanie jakby wybudził się z przyjemnego snu, to nie ma w tym nic złego. Bo jak w realnym życiu nie można czy też nie powinno się żyć iluzją, tak w kinie już można tego oczekiwać, a wręcz nawet pożądać.
Wspomniane oczekiwania, pragnienia i filmowe potrzeby spełnia właśnie „Planeta Singli”, którą – podobno – co niektórzy zdążyli już obejrzeć dwa lub nawet trzy razy (sic!) Wynika to nie tylko z przykuwającej oko obsady (Maciej Stuhr, Agnieszka Więdłocha, Tomasz Karolak, Weronika Książkiewicz i inni), ale przede wszystkim z tego, że reżyser nie zapomina, iż w filmie jednak na pierwszym miejscu liczy się sama historia, a nie ekranowe ozdobniki, zaś jej nieodzownym elementem są sympatyczni bohaterowie, których naturalnie i szybko można polubić. Temu wszystkiemu sprzyja aktualny temat, jakim jest życie ludzi bez tzw. „drugiej połówki”, powszechnie i modnie nazywanymi dziś singlami. Tytuł sugeruje, że nie jest ich tak mało. Jednak owa „Planeta Singli” to tutaj telefoniczna aplikacja umożliwiająca randkowanie. To ona jest punktem wyjścia i jednoczesnym obiektem żartów i spostrzeżeń dotyczących poznawania ludzi za pomocą mediów, oraz tego, z jakimi konsekwencjami taka znajomość może się wiązać. W dodatku twórcy filmowej „Planety…” nawiązują do funkcjonowania popularnych programów typu reality show i tego, jakimi prawami się one rządzą – nie mając na uwadze ludzi i ich osobistych porażek i tragedii, tylko słupek oglądalności. Ale, oczywiście, nie ma tu moralizowania. Takie kwestie są przy okazji, pomiędzy wierszami, czy też kadrami. W centrum, jak na porządną komedię romantyczną przystało, jest - rzecz jasna - uczucie, które musi się spełnić. Natomiast po drodze do tego uczucia bohaterowie muszą się zmienić, muszą wewnętrznie dojrzeć i uświadomić sobie, co i kto jest w życiu najważniejszy.
Komercyjna „Planeta Singli” pojawiła się na ekranach kin w okolicach komercyjnego święta zakochanych, którego efekt jest dokładnie taki sam jak żywot muszki owocówki – jednodniowy. Na szczęście „Planeta Singli” będzie cieszyła się dużo dłuższą żywotnością i wygląda też na to, że nie będzie produktem jednorazowego użytku. A to tylko dobrze o niej świadczy.