„Idol” jest właśnie tego typu opowieścią. Podstarzały, zdezelowany przez alkohol i narkotyki artysta wielkiego formatu postanawia rzucić dotychczasowe życie i przypomnieć sobie, że kiedyś, dawno, dawno temu, urodziło mu się dziecko, a teraz może ma nawet wnuki. I można się znów czepiać, że tego typu nagła przemiana jest, co najmniej, wątpliwa, że takich historii było już tysiące w najróżniejszych możliwych wariantach, że wiadomo jak to wszystko się skończy, jednak czasem jest tak, że te historie, które właśnie znamy najlepiej, najlepiej do nas trafiają. „Idol” nie odkrywa Ameryki, ale stanowi kawał solidnego kina. A to, że nie wygląda jak towar z recyklingu jest zasługą bezwzględnie dobrych dialogów (doprawdy rozmów między bohaterami słucha się z ogromną przyjemnością) oraz Ala Pacino. Stary, poczciwy Al być może nie śpiewa tu tak jak powinno się śpiewać, jednak bynajmniej nie odcina kuponów od swojej dotychczasowej kariery.
Ocena: 7/10